
Zaraz po swietach pojechalismy odwiedzilismy Progreso. Jest to miasto znane z pięknych plaż, jednak w dniu w ktorzym tam bylismy byl „mal tiempo” co znaczy „zła pogoda” (dużo deszczu i wodę w morzu zmieszana z piachem). Tak więc pojechalismy dalej. Zahaczylismy o Meridę i dalej pojechalismy zobaczyc Chichen Itze, jedna z najbardziej znanych ruin Majów. Musze przeznać że bardzo zaskoczyła mnie tam jedna rzecz – i nie byly to posągi, piramidy czy rzezby Majow. Najbardziej zaskoczyla mnie tam ze ludzie ktorzy tam przyjechali byli biali. Ale tak na prawde biali, biali jak sciana i mieli jasne włosy i oczy. Byli również strasznie wysocy. Oczywiscie mówie tu o turystach, głowie z USA. Po czterech miesiącach przebywania z opalonymi bądź brązowymi Meksykanami wydawali mi sie strasznie dziwni.
Kolejna dziwna rzecza było spotkanie Polaków . Spotkałam ich przy boisku do piłki nożnej, w ktora grali Majowie. Nie byla to do końca piłka nożna, ponieważ piłki można było dotykać tylko łokciami, kolanami bądź biodrami. Do tego tematu jeszcze wrócę przy opisywaniu Xcaretu.
Tak wiec spotkałam Polaków. To rówież bardzo dziwne uczucie jak słuchasz po hiszpańsku o tym jak po meczu grupa zawodników, którzy wygrali była kremowana i naglę słyszysz swój jezyk ojczysty. Pierwsza moja reakcja była takam że chyba pomyśleli że coś ze mną jest nie tak. Później jednak jak do ich zagadałam grzecznie sie z tego grymasu zdziwienia wytłumaczyłam. Okazało się że przyjechali z Warszawy a zimowe wakacje. Gdy skończyliśmy rozmowę i się porzegnaliśmy poszłam zobaczyć największą odkrytą piramidę Majów. Host-siostra opowiedziała mi o tym jak wyglądały ceremonie, które tam się odbywały. Porzałowałyśmy troche że nie możemy wejść na górę (wcześniej można było) i poszliśmy zwiedzać dalej.